Test myszki: Razer Deathadder - happy hunting Autor: Spieq | Data: 06/08/07
| Z myszkami Razera od lat są pewne problemy natury technicznej. W momencie premiery Diamondbacka, a następnie Copperheada można było stwierdzić zbyt pochopne i nadto szybkie wypuszczenie niniejszych modeli na rynek. W pierwszym przypadku możemy głównie mówić o problemach mechanicznych, natomiast Copperheada zdradził niedopracowany firmware. Co gorsza, Razer DeathAdder, następca, podzielił jego los. Zapotrzebowanie na DeathAddera było spore - wszak to pierwszy gryzoń profilowany z myślą o graczach praworęcznych (czyli dla przeważającej grupy społeczności). Zrewolucjonizowanie podejścia, czyli rezygnacja z symetrycznych rozwiązań - to mogło okazać się za mało. Chyba tak właśnie było. Ta recenzja, z niemałym opóźnieniem, uzmysłowi nie tylko powyższe, ale przede wszystkim odpowie na pytanie - czy dużo zmieniło się od czasu premiery? Z wnikliwością, ale i dystansem. Czyli Razer DeathAdder ma duże szanse... [rym] |
|
Wstęp
Do Deathaddera krucjata recenzencka wybierała się dwa razy (a Razer naiwnie w mowie powitalnej: "Congratulations - there's no turning back"). Za pierwszym razem, czego można się domyśleć, był to atak zupełnie nieudany. Myszka po okresie ok. 2 tygodni zaczęła się psuć - źle działo się z mikrostykiem umieszczonym pod lewym klawiszem głównym. Był to zresztą egzemplarz ewidentnie nieudany (z lektury opinii użytkowników wynikało, że w podobnych problemach nie byłem odosobniony). Gryzoń zaopatrzony był (w zasadzie JEST, kaleki egzemplarz zostanie modelem podczas sesji zdjęciowej) w kiepskiej jakości ślizgacze, które nie ratowały wypukłego (!) dna od szorowania po podkładce. Razer w kwestii ślizgaczy nie popisał się, ale do tego jeszcze dojdziemy. Godna podziwu jest natomiast reakcja dystrybutora DeathAdderów (Multimedia Vision), który błyskawicznie zareagował i bez zbędnych negocjacji przysłał zupełnie nowy egzemplarz. Właśnie drugie podejście do DeathAddera stanie się polem recenzenckich utyskiwań.
Pudełko nie jest niespodzianką, to wygląd do którego Razer zdążył nas już przyzwyczaić:
(kliknij, aby powiększyć)
Wersja ekskluzywna, czyli otwierane wieko, to pomysł już sprawdzony i wart kontynuacji. Ciekawa jest faktura pudełka - matowy papier (tło) łączy się z błyszczącym i pokrytym folią zdjęciem myszki oraz logo producenta i modelu. Też sprawdzone. Kolejnym rutynowym posunięciem Razera jest tzw. odezwa skierowana do prawdziwych pr0 (pozwolę sobie jedynie zacytować najzabawniejszy fragment):
Will send enemies scurrying for cover
Master the art of fragging
Razerowy wierszokleta najwidoczniej wie najlepiej, co w podkładkach piszczy.
Oprócz myszki w pudełku znajduje się także instrukcja obsługi w pomysłowej formie (w środku znajduje się płytka ze sterownikami). Kto wcześniej nie miał do czynienia z Razerem, będzie zachwycony:
(kliknij, aby powiększyć)
Pozostałe elementy to tzw. certyfikat autentyczności (żadnych znaków wodnych, pasków itp.), od poprzednich różni się tylko nazwą myszki. Pożytku z niego żadnego nie będzie, puszczony, niestety, lata słabo. Jeśli zdecydujemy się na zakup DeathAddera, będziemy mogli dociekać swoich praw przez 2 lata, gdyż tyle obejmuje gwarancja S.O.S. (za całość operacji reklamacyjnych odpowiada serwis. Dotyczy to również kosztów). Niedoświadczony użytkownik komputerów, który zapragnął kontaktu z high-endem, nie musi się także martwić o proces instalacji myszki. Producent zadbał również o niego, dołączając Quick Start Guide (graficzny sposób podłączenia myszki).
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
Nie ukrywam, że w kwestii "pudełkowej" Razer wygrywa z konkurencją. Całość prezentuje się zacnie, widać na pierwszy rzut oka, że mamy do czynienia z produktem z wyższej półki. Tak dalej, Razer.
Na koniec rutynowy przegląd techniczny:
|